Blog

Rejsy


Czy tak musi bujać? O chorobie morskiej słów kilka.

21.01.21, 12:00

Choroba morska. Pojawia się w każdej opowieści żeglarskiej. Pojawia się w każdej rozmowie przed rejsem. Czy jest się czego bać? Czy jest skuteczny na nią sposób? Z chorobą morską rozprawia się nasz skipper - Miłosz Romaniuk.

Zdecydowana większość żeglarzy, zarówno tych początkujących, jak i doświadczonych spotkała się ze wstydliwym problemem choroby morskiej. Najpopularniejsza hipoteza głosi, że głównym „winowajcą” jest zmysł równowagi, znajdujący się w błędniku błoniastym, w uchu wewnętrznym. Składa się z dwóch narządów otolitowych: woreczka i łagiewki oraz trzech kanałów półkolistych. W uproszczeniu, wewnątrz narządu znajdują się mikroskopijne kamyczki błędnikowe, które dotykając odpowiednich włosków czuciowych pozwalają na odczuwanie kierunku oddziaływania siły ciężkości.

 
 

Gdy żeglarz znajduje się na pokładzie kołyszącego się statku, kamyczki błędnikowe stale się przemieszczają. Czujne oko żeglarza nie rejestruje jednak ruchu, gdyż wpatruje się wtedy we wskazania GPS albo wyznacza pozycję na mapie. Sprzeczność sygnałów otrzymywanych przez mózg od błędnika, że świat się buja i od oczu, że wcale się nie buja, powoduje szereg nieprzyjemnych objawów.

Inna znana hipoteza zakłada, że powodem choroby morskiej jest występowanie naturalnych mechanizmów usuwania trucizn z żołądka, aktywowanych za pomocą sztucznego bodźca, którym jest nienaturalny ruch. Niewielkie dawki neurotoksyn powodują identyczne zakłócenia sygnałów płynących do mózgu ze zmysłów jak ruch jachtu na fali. Mózg interpretuje otrzymane sygnały jako oznaki połkniętej trucizny, a wtedy zbiera nam się na wymioty żeby się jej pozbyć z żołądka.

Którakolwiek z przytoczonych hipotez jest prawdziwa, choroba morska dotyka każdego zdrowego człowieka. Najczęściej występującymi objawami choroby morskiej są nudności (nieprzyjemne uczucie odczuwane w gardle i nadbrzuszu), senność, brak apetytu, znużenie, bladość i ślinotok. W późniejszych fazach mogą pojawić się wymioty, ból głowy, ból brzucha, zawroty głowy, wzmożona potliwość, apatia.

 
 
 

Choroba morska – co dalej? 

Sposobów walki z chorobą morską jest wiele. Pierwsze na myśl przychodzą naturalne środki. Należy do nich imbir. Korzenie imbiru były używane jako tradycyjny środek na dolegliwości żołądkowo-jelitowe już w starożytności. W różnych badaniach oceniono imbir jako skuteczny i bezpieczny środek przeciwdziałający nudnościom i wymiotom w kontekście ciąży oraz chemioterapii. Działania niepożądane po spożyciu imbiru są rzadkie. Obejmują refluks, zgagę i odbijanie. Są to dużo łagodniejsze objawy niż w przypadku środków farmakologicznych. Sam imbir żeglarze przyjmują w różnej postaci. Najpopularniejsze są tabletki z imbirem lub korzeń imbiru kupiony w sklepie i wkrojony do herbaty. Niektórzy żują plastry imbiru, lecz ze względu na jego ostry smak, są to raczej nieliczni żeglarze.

Najprostszym i najczęściej wybieranym sposobem, choć wcale nie najzdrowszym ani nie najlepszym jest branie leków. Najpopularniejsze są dimenhydrynat (Aviomarin) oraz prometazyna (Diphergan). Aviomarin niestety zaburza koncentrację i powoduje senność, przez co spada czujność wachtującego żeglarza. Później może pojawić się efekt jo-jo w postaci nadwrażliwości na bodźce, czego tym bardziej należy unikać. Inne leki mają wiele niepożądanych skutków ubocznych. Plastry Scopoderm mogą powodować suchość ust, ospałość, zawroty głowy i rozmazaną wizję (istota rozmazania spowodowana jest rozszerzeniem źrenic, bo alkaloid, którym jest scopolamina jest stosowany właśnie do poszerzania źrenic przed badaniem okulistycznym). Fenactil, lek przeciwpsychotyczny, uspokajający, przeciwautystyczny, przeciwlękowy jest tylko przy okazji przeciwwymiotny i może powodować bladość, hipertermię, zaburzenia autonomicznego układu nerwowego (poty, niestabilność ciśnienia), zaburzenia świadomości i sztywność mięśni. Largactil może powodować senność, zaburzenia snu, depresję, niemożność koncentracji, zahamowanie ruchowe i drgawki. Torecan, lek na receptę, którego celem działania jest leczenie objawowe wymiotów, nudności i zawrotów głowy, wśród swoich skutków ubocznych ma senność, oszołomienie, bóle i zawroty głowy, drżenia, suchość błon śluzowych jamy ustnej, zaburzenia akomodacji, obrzęki kończyn, niepokój ruchowy czy ruchy mimowolne. Diphergan to kolejny lek na receptę przeciw chorobie lokomocyjnej, mogący powodować depresję lub pobudzenie i halucynacje, senność dezorientację, zawroty głowy, upośledzenie koordynacji ruchowej, zmniejszenie sprawności psychofizycznej, zaburzenia widzenia, gorączkę i nadwrażliwość na światło. Biodramina, należąca do tej samej grupy leków co Aviomarin, może powodować zaburzenia pracy serca, senność, bóle i zawroty głowy, zaburzenia widzenia i zaburzenia łaknienia. Metoclopramid, lek przeciwwymiotny i pobudzający perystaltykę, może powodować senność, depresję, zaburzenia widzenia, mimowolne skurcze mięśni, niepokój, znużenie, pobudzenie ruchowe i biegunkę. Cinnarizinum poprawia przepływ krwi i jest stosowany zapobiegawczo w chorobie lokomocyjnej oraz pomocniczo w zaburzeniach błędnikowych. Lek może powodować senność, znużenie, zmęczenie, zaburzenia żołądkowo-jelitowe, które są zwykle przemijające. Może wystąpić uczucie suchości błon śluzowych jamy ustnej i zwiększone pragnienie. Wszystkie te skutki uboczne są wysoce niepożądane w trakcie żeglowania, gdyż mogą prowadzić do niebezpiecznych sytuacji lub wypadków. Zamroczony żeglarz nie zauważy nadpływającego statku, rozproszony pomyli się przy wyznaczaniu pozycji lub trzymaniu kursu. Zawroty głowy mogą spowodować utratę równowagi na i tak ruszającym się pokładzie. To zwiększa szansę na upadek w kabinie, potłuczenia i urazy głowy, czy nawet na wypadnięcie za burtę.

 
 
 

Wszystkie skutki uboczne leków na chorobę morską są wysoce niepożądane w trakcie żeglowania, gdyż mogą prowadzić do niebezpiecznych sytuacji lub wypadków. Zamroczony żeglarz nie zauważy nadpływającego statku, rozproszony pomyli się przy wyznaczaniu pozycji lub trzymaniu kursu. Zawroty głowy mogą spowodować utratę równowagi na i tak ruszającym się pokładzie. To zwiększa szansę na upadek w kabinie, potłuczenia i urazy głowy, czy nawet na wypadnięcie za burtę.

Innym stosowanym sposobem przeciw objawom choroby morskiej jest stosowanie opasek uciskowych na nadgarstki. Najważniejszym miejscem jest punkt Nei Guan (zwany jako punkt akupresury P6), znajdujący się w odległości trzech palców poniżej nadgarstka na wewnętrznym przedramieniu pomiędzy dwoma ścięgnami. Uciskanie i masowanie go ma łagodzić nudności i objawy choroby morskiej. Badania przeprowadzone na  kobietach w ciąży mających nudności wskazują, że możliwe jest znaczne obniżenie nudności i wymiotów za pomocą akupresury P6. Ulga pojawiała się po jednym dniu leczenia, zarówno w grupie placebo, jak i w grupie, w której uciskany był właściwy punkt. W grupie placebo trwała krócej. Grupa P6 doświadczyła mniej nudności w ciągu 14 dni. Wyniki nie są więc jednoznaczne. 

 
 
 

Również w przypadku mdłości i wymiotów pooperacyjnych próbowano ograniczyć ich występowanie za pomocą stymulacji wspomnianego punktu P6. Metoda ta została zidentyfikowana jako potencjalnie skuteczna. Akupresura i akupunktura są w stanie zmienić funkcje ruchowe żołądkowo-jelitowe i poprawić zaburzenia motoryki żołądkowo-jelitowej, lecz konieczne są dalsze badania w celu ustalenia skuteczności tych działań.

Niektórzy twierdzą, że przeciwko chorobie morskiej skutkują opaski magnetyczne na ręce lub zaklejanie pępka plastrem. Nie ma żadnych poważnych opracowań na ten temat.

W praktyce, choroby morskiej da się w wielu przypadkach uniknąć. Kapitan jachtu może odpowiednio interpretując prognozy pogody tak zaplanować trasę rejsu, że w momencie, gdy na morzu będzie mocno wiało i wybuduje się duża fala, jacht będzie stał bezpiecznie zacumowany w porcie, a załoga zajmie się zwiedzaniem lub korzystaniem z innych portowych uciech. Gdy jednak trzeba płynąć, redukowanie ożaglowania i obranie kursu baksztagowego powoduje złagodzenie ruchów jachtu, co pozwala odpocząć załodze. To kolejny powód, dla którego ważne jest trzymanie dokładnie takiego kursu, jaki zadał kapitan. Czasami nie da się uniknąć walki z wiatrem i falą. Jak mówią powiedzenia, łagodne warunki na morzu nigdy nie wychowały twardego żeglarza, a wiatr i fala są na morzu po to, żeby  byle mięczak nie został marynarzem. Gdy zaczynamy czuć się źle najlepiej wyjść do kokpitu. Warto ubrać się tak, aby zapewnić sobie komfort termiczny w razie, gdyby czas przebywania w kokpicie znacznie się wydłużył. Świeże powietrze i możliwość obserwowania nieruchomego widnokręgu pomaga. Można się także położyć na wznak i zamknąć oczy. Im bliżej punktu, w którym przecinają się osie obrotu jachtu to zrobimy, tym delikatniejsze będą nasze doznania i tym szybciej przejdzie nam choroba. Twardsi i odważniejsi lub najbardziej wymarznięci po paru godzinach w kokpicie szybko wskakują do koi i idą spać.

 
 
 

Jeżeli akurat mamy wachtę nawigacyjną, bardzo pomaga skupienie się na sterowaniu.
Podczas wachty kambuzowej sprawa jest trudniejsza, gdyż czynnikiem potęgującym chorobę morską stają się różne zapachy. Zdrowy człowiek rozróżnia trzy rodzaje zapachów: przyjemne, neutralne i nieprzyjemne. U cierpiących na chorobę morską następuje przewartościowanie tej hierarchii. Świeże powietrze staje się zapachem neutralnym, a każdy inny nieprzyjemnym. Szczególnie źle działają zapachy rozgrzanego silnika, papierosów, kingstona czy te, które wydobywają się z kambuza.

Choroba morska jest nieodłącznie związana z brakiem apetytu. Każdy żeglarz, który był już na morzu ma swój własny pomysł na jedzenie w trakcie choroby morskiej. Jedni mówią, że najlepszy jest kisiel lub budyń, bo w obie strony smakuje tak samo. Inni, że czekolada, ale bez orzechów, bo jak wracają to mogą wybić zęby. Kolejni polecają jajko na twardo. Połknięcie go w całości i ścisłe zapięcie kołnierzyka spowoduje, że się nie zwymiotuje. Jeszcze inni wcinają słodycze na potęgę, mając doskonałą wymówkę, że przecież potrzebują dużo energii. Niektórzy preferują sucharki lub chleb. Na mnie najlepiej działają słone paluszki, krakersy i jabłka. Owoce dostarczają energii, witamin i wody, a sól zawarta w przekąskach zatrzymuje wodę w organizmie, co przeciwdziała odwodnieniu. Jest to szczególnie ważne gdy się wymiotuje. Dlatego ciepła, lekko posłodzona herbata z cytryną jest bardzo dobrym pomysłem. Głód osłabia i potęguje objawy choroby morskiej. Zjedzenie lekkiego, ale kalorycznego posiłku daje energię do walki z chorobą nawet wtedy, gdy po jakimś czasie się go zwróci. Najtrudniej jest się przemóc aby coś zjeść, dlatego wiele osób je w kokpicie i bardzo powoli. Jeść i pić jednak trzeba.

 
 
 

Dużą rolę gra psychika i podejście do choroby morskiej. Najważniejsze jest to, żeby się nie przejmować. Nikt nie lubi źle się czuć ani wymiotować. Jest to krępujące i wstydliwe. Przechodzi to jednak każdy zdrowy człowiek. Jedni są bardziej delikatni, inni mniej, więc jednym wystarczy subtelne kołysanie, a inni potrzebują już porządnej fali. Gdy czujesz się źle, powiedz o tym kapitanowi. On się Tobą zaopiekuje. Gdy czujesz, że zbliża się ten moment, wyjdź na pokład. Zwymiotowanie do morza przyniesie ulgę. Raczej unikaj przytulania się do muszli w kingstonie. To nie jest dobre miejsce na takie przygody. Mała przestrzeń i zapachy nie pomogą w pokonaniu choroby morskiej. Nie słuchaj także prześmiewczych, „doświadczonych” żeglarzy. Zdarzają się tacy, którzy są na morzu już trzeci raz, przez co roszczą sobie prawo do opowiadania o panoramicznych pawiach, radzenia, żeby nie wypluwać żołądka do wody czy straszenia, że na pewno choroba morska nie przejdzie i będzie trwała do końca rejsu. Połowa sukcesu to pozytywne podejście. Wspieranie się wzajemne, opiekowanie osobami gorzej znoszącymi warunki i utrzymywanie dobrego humoru daje naprawdę wiele.

 
 

Człowiek potrafi się zaadaptować do warunków, w których przebywa. Tak samo przyzwyczaja się do bujania na jachcie, aż wreszcie przestaje chorować na morzu. Adaptacja do kołysania po dłuższej przerwie od żeglowania przebiega coraz krócej i łagodniej. U zdecydowanej większości osób adaptacja trwa około doby, trudniejsze przypadki potrzebują trochę więcej czasu. Zwykle bywa tak, że po wymagającym przelocie i odpoczynku w porcie choroba w tym rejsie już nie wraca. Kobiety chorują częściej niż mężczyźni, a młodsi częściej niż starsi. Znajomy kapitan, prowadzący większość polskich żaglowców opowiadał, że jemu choroba morska przeszła po 17 latach. Dla mnie najtrudniejsze było pierwsze dziesięć rejsów, ale podobno jestem wyjątkowo delikatny. Zmieniło mi się także postrzeganie choroby morskiej. Teraz wiem, że ta prawdziwa choroba morska nie jest wtedy, gdy się człowiek źle czuje. Prawdziwa choroba morska zaczyna się ostatniego dnia rejsu, gdy trzeba zejść z  pokładu statku, na którym przeżyło się fantastyczne przygody, zobaczyło nowe miejsca, poznało ciekawych ludzi. To tęsknota za morzem, przestrzenią, wiatrem, żywiołem, wolnością. Człowiek zaczyna się zastanawiać czemu musi wracać do domu, zamiast uzupełniać wodę w zbiornikach, pobierać aktualną prognozę pogody, przygotowywać do manewrów i ruszać do następnego portu. To, że zdarzyło się raz czy dwa razy zwymiotować to bardzo mała cena za całą, niesamowitą frajdę związaną z żeglowaniem.

 
 
 
 

Miłosz Wawrzyniec Romaniuk
tekst z 15.05.2018 r.

Miłosz jest kapitanem Kubryka od pięciu lat. Prowadzi intensywne rejsy po Morzu Bałtyckim i Morzu Północnym. Jest znany z tego, że żegluje intensywnie, odwiedza masę portów i ćwiczy z załogami niezliczoną liczbę manewrów.

A jeżeli myślicie, że tekst o chorobie morskiej jest bardzo naukowy, weźcie proszę pod uwagę, że Miłosz niedawno zrobił doktorat... ;) I przypomnijcie to sobie, zanim w trakcie rejsu, na nocnej wachcie zadacie Miłoszowi pytanie "Ty, a jak to się dzieje że jacht płynie na żaglach?" :)

 

Podobne wpisy

Zobacz wszystkie »

Zatoka Neapolitańska - czyli co, gdzie i jak.

Zatoka Neapolitanka to świetny akwen na tygodniowy lub dłuższy rejs. Piękne miejsca, urokliwe włoskie miasteczka, pyszne jedzenie i imponujący, budzący respekt Wezuwiusz w tle, czego chcieć więcej?

Wiosenny Bałtyk - czyli tym, jak na rejsie było.

Rano w poniedziałek postawiliśmy żagle i popłynęliśmy na Olandię. Czekało nas ok. 30 godzin rejsu, a więc nocne wachty, dużo falowania, sprawdzian odwagi i odporności na morską chorobę. Pogoda była piękna i nic nie potwierdzało nieprzychylnej prognozy.