Zatoka Neapolitańska - czyli co, gdzie i jak.
Zatoka Neapolitanka to świetny akwen na tygodniowy lub dłuższy rejs. Piękne miejsca, urokliwe włoskie miasteczka, pyszne jedzenie i imponujący, budzący respekt Wezuwiusz w tle, czego chcieć więcej?
W długi majowy weekend w Chorwacji, język polski słyszy się w marinach częściej niż chorwacki. W tym roku majówka była wyjątkowo popularna! Z czarteru w Chorwacji skorzystał również Pan Sławek Michałowski, który podzielił się z nami relacją.
Dzień 1 - 26.04 2019 (piątek)
Jacht już wyczarterowany zimą, załoga skompletowana na długo przed majówką. A teraz wreszcie nadszedł czas rejsu. Ruszamy z Warszawy o 1500. Ale tuż przed wyruszeniem w podróż dostajemy maila od Agencji Żeglarskiej KUBRYK, że nasz jacht został właśnie rozbity przez zdającą go załogę. Ale w tym samym mailu agencja informuje nas, że w zamian dostaniemy inny jacht. Zamiana jest dla nas korzystna, bo przy zachowaniu warunków dostajemy praktycznie nowy jacht i nieco krótszy (ciut poniżej 12m), co powoduje, że opłaty w marinach będą liczone jak dla jachtów o długości do 12m, a nie jak dla większych. Reakcja agencji czarterowej utwierdziła nas w przekonaniu, że wybraliśmy dobrego partnera dla czarteru.
Mając nadzieję, że limit niespodzianek został już wyczerpany ruszamy w drogę. Jedziemy w dwa samochody – w sumie 7 osób. Celem na dziś jest Mikulov – miasto na granicy czesko-austriackiej. Na miejsce docieramy około 2300. Mamy trzypokojowe mieszkanie i wygodne łóżka.
Dufour 412 z 2018 zamiast pierwotnie planowanego Sun Odyssey 42i z 2010. Dobry deal!
Dzień 2 - 27.04 2019 (sobota)
W dalszą drogę ruszamy już o 0700. Jedziemy bez korków. Tylko na granicy słoweńsko-chorwackiej stoimy kilka minut w kolejce do odprawy. Sama odprawa polegała na pokazaniu przez okno dowodów i bez zatrzymywania się wjeżdżamy do Chorwacji.
Do mariny Kremik w Primosten docieramy około 1700. Od razu przystępujemy do przejęcia jachtu. Ponieważ to jest jacht zastępczy to chwilę trwa uzupełnianie wyposażenia (raczej drobne elementy, nieistotne dla sprawności technicznej i bezpieczeństwa żeglugi), sprawdzenie listy wyposażenia, oględziny kadłuba, żagli, silnika, zęzy oraz wyjaśnianie warunków ubezpieczenia kaucji. Ale około 2000 jesteśmy już po przejęciu jachtu. Brakuje jeszcze Internetu, ale to ma być wyjaśnione nazajutrz. Mamy jeszcze chwilę na zakupy. Do supermarketu w Primosten przyjeżdżamy w ostatniej chwili przed zamknięciem. Zakupy robimy więc w ekspresowym tempie. Jak się później okazało – nie pominęliśmy żadnej ważnej pozycji, mimo, że lista zakupowa w niektórych miejscach była ogólna. Po powrocie na jacht sztauujemy zapasy. Po dniu pełnym wrażeń wszyscy szybko kładą się spać.
Przed nami żeglarska przygoda!
Rano czekamy jeszcze na obiecaną kartę SIM do pokładowego rutera – przecież bez Internetu młodsza część załogi nie przeżyje rejsu! Jeszcze drobne zakupy uzupełniające i około 1200 ruszamy w rejs. Jacht stoi w głębi mariny więc pierwsze wyjście nieznanym jeszcze jachtem, o niepoznanych jeszcze właściwościach manewrowych i do tego przy szkwałach jest trochę stresujące. Mimo, że armator stał na kei i patrzył, odejście poszło bez problemów. Podejście alongside (czyli burtą) do stacji benzynowej po uzupełniające tankowanie (by na start był pełny zbiornik) to już prosta sprawa. Przecież to normalka w portach bałtyckich.
Po uzupełnieniu paliwa wychodzimy z Mariny Kremik w Primosten i wychodzimy na morze. Pierwotny plan zakładał żeglugę na wyspę Vis, ale wiatr wieje dokładnie w dziób więc nie ma sensu przez cały dzień halsować się pod wiatr, tym bardziej że stosunkowo późno wyszliśmy z portu. Dlatego podejmuję decyzję, by iść do Trogiru. Płyniemy pełnym bajdewindem, wiatr około 14 węzłów więc od razu pierwszego dnia załoga ma możliwość przyzwyczajenia się do bujania. Ale nie ma z tym problemu i nikt nie rozmawia z rybkami. W trakcie żeglugi rozmawiamy o zasadach prawa drogi, by osoby biorące pierwszy raz udział w rejsie miały pojęcie kto i kiedy ma pierwszeństwo. Opowiadam więc o prawych halsach itp., itd. i od razu mamy pokaz praktyki. My idziemy bajdewindem prawego halsu a kursem kolizyjnym zbliża się do nas z oddali jacht płynący lewym halsem. Więc mówię, że pewnie nas widzą i ustąpią drogi, bo my idziemy prawym halsem a oni lewym. Ale cały czas go obserwuję i widzę, że tamten jacht nic nie robi, nie zmienia kursu. Więc nie czekając na zbytnie zbliżenie odpadam, by go przepuścić. Jak tamci przechodzą przed nami to widzę, że jacht idzie na autopilocie, a załoga przebrana za piratów imprezuje w najlepsze! Ale jak już się minęliśmy to zorientowali się, że wymusili pierwszeństwo i przeprosili przez UKF. Czyli był wykład z teorii oraz pokaz praktyki prawa drogi.
Pogoda w Chorwacji nie zawsze jest "chorwacka".
Na kilka mil przed Trogirem włączamy silnik i do mariny ACI wchodzimy tuż przed zmierzchem. Marina jest pięknie położona – naprzeciwko starego miasta i twierdzy. Jemy obiadokolację i już po zmroku ruszamy na spacer po starym Trogirze. Piękne kamienne domy, wąskie uliczki, gra świateł latarni ulicznych. Przy ładnie oświetlonym nadbrzeżu dla statków wycieczkowych stoi szpaler palm. Po prostu bajkowa sceneria. Gdy kończymy spacer to na horyzoncie pojawiają się coraz częściej błyskawice, co motywuje nas do powrotu na jacht.
Piękny zachód słońca
Zasłużyliśmy!
Dzień 4 - 29.04 2019 (poniedziałek)
Rano robimy zakupy pieczywa i inne uzupełnienie prowiantu, wymieniamy w banku euro na kuny i przy okazji oglądamy te samo stare miasto, ale tym razem w blasku porannego słońca. Wychodzimy z portu. Jest ładna pogoda i śniadanie jemy w kokpicie podczas żeglugi. Śniadanie kończymy wychodząc z zatoki, nad którą leży Trogir. Kierujemy się w stronę Makarskiej. Początkowo idziemy na samej genui, ale po pewnym czasie stawiamy jeszcze grota i robimy 6 węzłów. Korzystając ze spokojnej żeglugi robimy załodze ćwiczenia w zakładaniu szelek bezpieczeństwa oraz pasów ratunkowych. Po lewej burcie mijamy Split a potem wysokie góry schodzące wprost do morza. Niektóre szczyty mają 1400 m n.p.m. a najwyższy aż 1762 m. Kończy się ładna pogoda, chmury gęstnieją. Piękny widok chmur zaplątanych w szczyty górskie albo – szczytów zaplątanych w chmury.
Pięknie i groźnie zarazem.
Za rufą robi się ciemno, widać błyskawice – goni nas burza. Ale na szczęście odchodzi w kierunku lądu. Wiatr ścicha z 20w do 3w. Czyżby cisza przed burzą? Ale przed naszym dziobem jest już Makarska. Przez radio podawane jest ostrzeżenie przed sztormem na pełnym morzu. Do nas zbliża się burza, ale ponieważ jest to zgodne z obserwowanymi przez nas na bieżąco prognozami pogody, zamierzamy dzielnie przyjąć ją w porcie. Podchodzimy do główek portu. Przed wejściem przepuszczamy jeszcze wychodzący prom i wchodzimy do portu, który jest pięknie położony u podnóża gór. Cumujemy, klarujemy jacht, podłączamy zasilanie i dopiero wówczas rozpoczyna się ulewa – po prostu ściana deszczu. Gdy przechodzi deszcz to mamy czas na rzut oka na port. Ładnie usytuowany, ale oprócz muringów i zasilania na kei brak jakiejkolwiek innej infrastruktury, żadnych pryszniców czy WC (mimo, że cena cumowania jest bardzo zbliżona do mariny w Trogirze ale tam było wszystko). Na szczęście tuż przy porcie jest hotel i nie ma problemu by skorzystać w nim z WC.
Dzień 5 - 30.04 2019 (wtorek)
Rano widzimy, że na szczytach gór nad Makarska leży śnieg. Piękny widok. Pogadaliśmy jeszcze z załogą z sąsiedniego jachtu (Austriacy z Grazu) oraz obsługą małego statku turystycznego cumującego obok nas i wychodzimy z portu. Śniadanie jak zwykle jemy w biegu (spodobało się to załodze). Chmury już nie zasnuwają całego nieba i coraz częściej prześwituje słońce. Kierujemy się ku Korculi. Po niedługim czasie pogoda jest piękna: cumulusy i wiatr 4-5B. Po zwrocie odstawiamy silnik i na żaglach wchodzimy do kanału Plejisac. Teraz, idąc między górami, zbliżamy się do Korculi. Po drodze mijamy zakotwiczony przed miastem wycieczkowiec „Artania”
Wchodzimy do mariny. Jesteśmy około godziny 1600 a w marinie już tłoczno. Marinero wskazuje nam miejsce w głębi portu. Wchodzę przy stosunkowo silnym bocznym wietrze, który trzeba wziąć pod uwagę przy manewrach. Ale udaje mi się zacumować bez problemu, mimo ciasnoty i wiatru. Naszymi sąsiadami z lewej burty są Rosjanie z Moskwy a po prawej burcie stoi jacht motorowy z polską rodziną. Po zrobieniu klaru na pokładzie załoga ma czas na prysznic. A potem idziemy na stare miasto.
Wg niepotwierdzonych źródeł w Korculi urodził się znany podróżnik Marco Polo. Z tego powodu restauracje i hotele w nazwach nawiązują do tego nazwiska. Można odnieść wrażenie, że Marco Polo urodził się prawie w każdym z tych małych starych domków. Na zakończenie dnia siadamy w jednej z restauracji i spożywamy zasłużoną kolację. Potem jeszcze spacer murami obronnymi w blaskach zachodzącego słońca, a później: spacer w blaskach latarni po malowniczym starym mieście.
Dzień 6 - 01.05 2019 (środa)
Po zakupach uzupełniających wychodzimy z Korculi i naszym celem na dziś jest wyspa Vis. Niestety, tym razem mamy wiatr w dziób więc praktycznie cały czas musimy iść na silniku, gdyż halsując się nie zdążylibyśmy na Vis o sensownej porze. Ale na szczęście słońce już na stałe gości na niebie. Po drodze robimy ćwiczenia nawigacyjne z określania pozycji z namiarów. Zarówno z dwóch namiarów jednoczesnych na różne punkty, jak i dwóch niejednoczesnych namiarów na jeden punkt. Pomału podchodzimy do wyspy obserwując jej ciekawą linię brzegową. Przy wejściu do zatoki, nad która leży miasteczko Vis, mija nas chorwacki okręt wojenny, patrolowiec Omis (najnowsza jednostka chorwackiej MW, która weszła do służby na początku 2019r).
Niestety, nie możemy salutować go banderą, jak nakazuje etykieta, gdyż ta zwyczajem czarterowych jachtów w Chorwacji jest na stałe przymocowana do achtersztagu. Ale machamy im, a załoga okrętu również nam macha. Po lekturze locji decydujemy, że nie będziemy cumować w Vis, ale w nowej, małej marinie w Kut. Kut jest sąsiednią miejscowością lub może wręcz częścią Vis. Marina kameralna, wkomponowana w miasteczko i z pełną infrastrukturą.
Naszymi sąsiadami są, jak się okazało w rozmowie, Niemcy z Berlina. Po skorzystaniu z pryszniców idziemy małymi malowniczymi uliczkami do Vis. W tym mieście był kręcony film „Mamma Mia 2”. Odnajdujemy miejsca znane nam z filmu. W małej kawiarni na nabrzeżu siadamy na kawę. Wieczorem, po kolacji zapuszczamy się jeszcze na moment w wąskie i kręte kamienne uliczki Kut.
Dzień 7 - 02.05 2019 (czwartek)
Rano w lokalnej piekarni kupujemy pieczywo i ruszamy do Splitu. Jak zwykle w drodze jemy śniadanie. Podczas jedzenia odbieramy potwierdzenie odbioru sygnału Mayday przez radio Split. Stacja Split wielokrotnie wywołuje tę jednostkę po MMSI, prosząc ją o podanie położenia. Ale wywołania pozostają bez odzewu. W końcu, po włączeniu się dwóch innych jednostek udaje się namierzyć miejsce skąd nadane było wezwanie. Ale, jak słyszymy przez radio, jednostka biorąca udział w akcji i znajdująca się w pobliżu tej pozycji raportuje, że niczego nie ma na morzu, że jest pusto. Po pewnym czasie Split nadaje informację, że jednostka wzywająca pomocy odnalazła się w porcie i alarm jest odwołany. Pytanie, które nas nurtuje to czy tamci nie nadali sygnału Distress (wzywania pomocy) przez pomyłkę? Dlaczego nie odzywali się mimo wielokrotnych wywołań? Przecież mogli odpowiedzieć i odwołać nadany przez siebie sygnał. Dalsza droga mija nam już bez większych przygód. Pojawia się pomysł, aby zatrzymać się i wykąpać, ale gdy wnioskodawcy zeszli na platformę kąpielową i zanurzyli nogi w wodzie to ochota im przeszła. Więc bez przerw idziemy do Splitu, do którego wchodzimy późnym popołudniem. Marina jest duża, a nam marinero przez radio wskazuje miejsce przy kei C, w głębi mariny. Chwila gimnastyki i cumujemy.
Po sklarowaniu jachtu i siebie udajemy się do Splitu. Idziemy ładną szeroką promenadą i dochodzimy do centrum. Mimo, że jeszcze nie sezon, ale już tłumy ludzi i głośna muzyka. Sercem Splitu jest pałac Dioklecjana, a w zasadzie stare miasto, w które się przekształcił. Przez wieki korytarze pałacu stały się uliczkami a komnaty oddzielnymi domami lub w ich miejscu powstały domy. Po przejściu przez ten pałac-stare miasto siadamy w kawiarni przy głównej promenadzie miasta i rozkoszujemy się kawą i innymi napojami. Po powrocie na jacht jeszcze chwila biesiady w gronie załogi i idziemy spać.
Dzień 8 - 03.05 2019 (piątek)
Ranek wita nas chmurami i wiatrem. Na dzień dobry wiatr ma już prędkość 15w. Wychodzimy z mariny, ale jeszcze podchodzimy do stacji benzynowej, aby zatankować do pełna przed zdaniem jachtu. Przy stacji buja, wiatr dopychający, ale bez problemów tankujemy i odchodzimy od nadbrzeża. Ze Splitu do mariny w Primosten mamy około 28 mil. Idziemy cały czas baksztagiem, z wiatrem osiągającym w porywach prędkość 25w. Idąc na samej genui robimy 6-7w. Jachty idące w druga stronę, idąc bajdewindem mocno pracują na fali.
Zbliżając się do Primosten w oddali widzimy 3 chorwackie okręty wojenne. Wygląda, że mają ćwiczenia, bo wcześniej przez radio słyszeliśmy jak jakaś jednostka przedstawiająca się jako „Croatian navy ship” wywoływała wielokrotnie różne jachty nakazując im zmianę kursu. Ale to nas nie dotyczy, więc dalej zmierzamy ku naszej marinie. Mija nas jeszcze holownik ciągnący na barce walec drogowy!!! (pewnie będą prostowali fale, by turyści nie narzekali, że na morzu rzuca). Mając cały czas wiatr od rufy dochodzimy do mariny i około 1600 cumujemy. To już koniec rejsu. Jeszcze zdajemy jacht, by mieć to z głowy i w sobotę rano ruszyć jak najwcześniej w drogę powrotną. Ponieważ mieliśmy ubezpieczenie kaucji, więc armator sprawdził tylko czy działa silnik, radio i urządzenia nawigacyjne i na tym skończyło się zdawanie jachtu. Nurek sprawdzający część podwodną jachtu ma przyjechać dopiero później. Ale wg armatora nie ma to już dla nas znaczenia, bo i tak jeśli coś wykryją to będą kontaktowali się z ubezpieczycielem, a nie z nami. Ale my jesteśmy spokojni, bo nasza nawigacja była uważna i zawsze mieliśmy co najmniej 2 metry wody zapasu pod sobą. Wieczorem jest jeszcze wieczór kapitański z rozdaniem opinii z rejsu i podziękowaniami kapitanów dla załogi za dobry rejs i sumienne wywiązywanie się wszystkich z obowiązków. Wieczór upływa w fajnej atmosferze. Zresztą tak samo jak cały rejs.
Dzień 8 - 04.05 2019 (sobota)
Rano ostatni klar na pokładzie i około 0800 ruszamy w drogę powrotną. Tym razem jedziemy do Warszawy bez żadnych noclegów. Po 17 godzinach podróży, po przejechaniu 1430 kilometrów i na szczęście bez żadnych przygód docieramy około 0130 (już w niedzielę) do domu.
Termin rejsu: 28 kwietnia-3 maja 2019r.
Jacht: s/y Jasiequ (Dufour 412)
Załoga: 7 osób
Ilość przebytych mil: 113 Mm
Ilość godzin żeglugi: 68 h
Prowadzenie: kpt. Jarek Pięta (01-03.05) i kpt. Sławek Michałowski (28-30.04)
Autor: Sławek Michałowski
Zatoka Neapolitanka to świetny akwen na tygodniowy lub dłuższy rejs. Piękne miejsca, urokliwe włoskie miasteczka, pyszne jedzenie i imponujący, budzący respekt Wezuwiusz w tle, czego chcieć więcej?
Rano w poniedziałek postawiliśmy żagle i popłynęliśmy na Olandię. Czekało nas ok. 30 godzin rejsu, a więc nocne wachty, dużo falowania, sprawdzian odwagi i odporności na morską chorobę. Pogoda była piękna i nic nie potwierdzało nieprzychylnej prognozy.