Marynarze, którzy wrócili z inspekcji naszego kanału są w pełni uznania dla naszego dzieła.
Pod wieczór wraca szalupa. Otrzymujemy zamówione materiały. Niestety musieli szybko wracać, bo nadchodził zmrok. Serdeczne pożegnanie.
4 sierpnia. To już 60 dzień pobytu na rafie.
Godzina 5:20, za trzy godziny wysoka woda. Na jednym wielokrążku i czterech kabestanach podciągamy jacht do kanału. Pogoda jest idealna. Wiatr od lądu i mała fala. Powoli jacht zbliża się do kanału. Ludwik obserwuje w wodzie, czy wszystko w porządku, a my wybieramy kabestany i wielokrążek. Czy zdążymy przejść? Każdy pracuje na pełnych obrotach. Gdy musimy zmienić liny, skaczemy wszyscy do wody. Łyk herbaty i dalej do kabestanów. Jacht jest w kanale. Jest wysoka woda. Znowu zmiana lin i wybieramy się dalej. Jeszcze pięć metrów do końca. Niestety woda opada. Tak mało brakowało do szczęścia. Zabezpieczamy jacht, aby nie tłukł burtą o rafę. Po sześć cum z każdej burty.
Ciężka noc, nikt nie śpi.
5 sierpnia. 61 dzień pobytu na rafie.
Gdy nadchodzi świt, dokładnie obserwujemy tyczki, które są wyskalowane co 5 centymetrów. Woda powoli się podnosi. I znowu za kabestany, niestety „Czarny Diament” jakby „przyrósł'” do rafy. Jest wysoka woda. Liny naprężone od ostatnich granic. Dziób jachtu jest już poza kanałem. Jedna z większych fal pomaga i wychodzimy z kanału. Jeszcze musimy pokonać odległość 35 metrów o zanurzeniu 2,40-2,60 metra. Okazuje się jednak, że pokonanie tego odcinka zajmie nam jeszcze pięć dni.
9 sierpnia. 67 dzień i ostatni.
Jacht wreszcie spływa na głęboką wodę, pod kilem jest 8 metrów. Jesteśmy szczęśliwi, ale to szczęście nie trwa długo. Musimy poczekać do rana, gdyż nadchodzi wschodni, spychający nas na rafę, wiatr. Wyczerpani do ostatnich granic skaczemy do wody, aby dodatkowymi linami zabezpieczyć jacht, przed ponownym wyrzuceniem na rafę. Na szczęście, po czterech godzinach wiatr siada. Po godzinie ciszy wieje wiatr zachodni. Wzrasta nasza szansa wydostania się nareszcie z tej rafy.
10 sierpnia.
Godzina 6:30. Jacht „Czarny Diament” bardzo powoli oddala się od przeklętej rafy. Wszyscy mają łzy w oczach. Jan skacze po pokładzie i wydaje dziwne okrzyki.
Musimy uczyć się żeglowania od początku. Płyniemy na bezanie i małym foku. Jacht nie reaguje na ster awaryjny. Przy słabym wietrze zwroty możemy wykonać tylko przy pomocy żagli. Najważniejsze, że oddalamy się od rafy. Ludwik przygotowuje śniadanie. Bernard jest za sterem, a ja z Janem klarujemy wszystkie liny.
O godzinie 11:20, w odległości około trzech mil od nas, przepływa statek. Wystrzeliliśmy trzy czerwone rakiety. Sygnały nie zostały zauważone. Dopływamy do trasy uczęszczanej przez statki. W odległości pół mili przepływa kolejny statek – francuski tankowiec „Rubis”. Niestety – na nasze czerwone rakiety również i on nie zareagował. O godzinie 16:00 płynie następny statek. Strzelamy znowu dwie czerwone rakiety. Zauważono je. Statek okrąża nas i powoli wytraca szybkość. Zatrzymuje się około 50 metrów od jachtu. Ze statku strzelają w kierunku nas rzutki. Jedna wpada do wody w odległości 10 metrów od jachtu. Ludwik skacze do wody. Na statku podnosi się krzyk.
– Uważajcie, bo tu są rekiny!
Ludwik wyciąga koniec rzutki i za chwilę wiążemy do niej cumę. Za pół godziny cumujemy do burty jugosłowiańskiego statku „Trast” z Jugolinii. Po drabince wchodzimy z Bernardem na pokład. Oficer prowadzi nas do kapitana. Wita nas średniego wzrostu szpakowaty mężczyzna.
– Kapitan Radmilo Stevanowic – przedstawia się. W czym mogę panom pomóc?
W telegraficznym skrócie mówimy o naszej przygodzie. Prosimy o wodę i o ile jest to możliwe, prowiant na 4-5 dni. Prosimy również o przesłanie wiadomości do Adenu i Dżibuti o naszej sytuacji, i że prosimy o wysłanie okrętu wojennego.
Kapitan przeprasza, że nie może wziąć nas na hol.
– „Trast” przewozi kontenery i płynie z szybkością 20 węzłów, a przy holowaniu jachtu z taką prędkością, można zatopić jacht – tłumaczy. Ze względów ekonomicznych wolniej statek nie może płynąć. Aden i Dżibuti zaraz powiadomimy. A teraz siadajcie na chwilę i napijemy się zimnego piwa, a ochmistrz przygotuje wam prowiant.
Co za ulga posiedzieć w klimatyzowanej kabinie. Kapitan jest bardzo zainteresowany naszym fedrowaniem na rafie.
– Szkoda, że nie mieliście dynamitu, szybciej ukończylibyście ten kanał.
Otrzymujemy 160 litrów wody, 100 butelek piwa oraz żywność na dwa tygodnie, jak również 10 rakiet białych i 10 czerwonych oraz dwie latarki z zapasowymi bateriami.
-To wam się na pewno przyda – drugi oficer wręcza mi dokładną pozycję z ostatniej chwili.
-Przepraszam za kłopot i dziękuję za wspaniałą pomoc.
Kapitan z uśmiechem na ustach mówi:
-Życie marynarzy na morzu jest czasami monotonne, więc jak jest okazja, to należy ten czas sobie urozmaicić.
O godzinie 19:00 opuszczamy statek „Trast”, który powoli oddala się od „Diamentu”.
Nanoszę naszą pozycję na mapę. Jesteśmy na wysokości wyspy Perim. Mam nadzieję, że prąd, który za wyspą płynie w kierunku wschodnim, poniesie nas do Adenu.
Po pełnym wrażeń dniu przychodzi zmęczenie. Bernard przygotowuje wspaniałą kolację. Jest salami, ser, masło, pomidory i świeży chleb. Po kolacji Bernard z Janem idą spać, a my z Ludwikiem wachtujemy. Musimy cały czas stać i bez przerwy rozmawiać, bo oczy nam się zamykają.
O 21:15 strzelam białą rakietę i oświetlam latarką żagle, bo w naszym kierunku płynie statek. Po kilku minutach statek zmienia kurs. Sprawdzam zęzę. Znowu wody przybywa. Po 15 minutach pompowania zęza jest pusta. 10 minut po północy strzelam następną białą rakietę i oświetlam żagle. Po kilku minutach znowu statek przepływa koło nas w odległości 200 metrów.
Musiałby być cholerny pech, aby teraz jakiś statek staranował „Diament”. Zastanawiamy się z Ludwikiem czy w ogóle widzieli nas na radarze.
O godzinie drugiej zmiana wachty. Bernard mówi, że dawno tak smacznie nie spał. Uczulam zmienników na sprawdzanie zęzy i na przepływające statki.
Zasypiam błyskawicznie. Po czterech godzinach zmiana. Pierwszy raz od dłuższego czasu przemywam twarz słodką wodą. Jak to mało do szczęścia człowiekowi potrzeba. Czuję wyraźnie, że siły wracają.
Korzystny północno-wschodni wiatr pcha „Diament” na wschód z szybkością 1,5 węzła. Do Adenu jeszcze daleka droga. Bernard zlokalizował przeciek. Woda przedostawała się przez silnik. Zakręcił główny zawór i po kłopocie.
Od rana zajadamy się smacznymi jugosłowiańskimi jabłkami. Wyraźnie poprawiły się nasze nastroje, nawet Burgas poweselał i zaprasza do zabawy. Na śniadanie jest jajecznica na boczku i dużo chleba z masłem.
Każdą wolną chwilę poświęcamy na odpoczynek, bo nie wiadomo, co nas czeka. Ważne, że powoli zbliżamy się do Adenu.
Płyniemy głównym szlakiem. Dużo statków mija nas z prawej i lewej burty. Obecność statków podnosi nas na duchu, ale nasza ograniczona zdolność manewrowania i brak świateł nawigacyjnych sprawia, że szczególnie nocą musimy być bardzo ostrożni.
Następna noc mija dość spokojnie, tylko dwa statki ostrzegliśmy białymi rakietami.
12 sierpnia.
Godzina 9:25 – w naszym kierunku płynie okręt wojenny. Strzelamy dwie czerwone rakiety oraz uruchamiamy dwie czerwone pochodnie. Jesteśmy bardzo podnieceni. Okręt okrąża nas i powoli wytraca szybkość. Zatrzymuje się w odległości 30 metrów od jachtu. Kapitan powiadamia nas, że jest to okręt Ludowo-Demokratycznej Republiki Jemenu.
My informujemy o naszej sytuacji i prosimy o hol. Każą nam czekać.
Czas się dłuży. Mija kilkanaście minut. Na pewno trwa narada, co mają z nami zrobić.
Kapitan pyta, jakiej narodowości jest załoga.
– Trzech Polaków, jeden Niemiec i pies z Bułgarii – odpowiadam.
– A z jakich Niemiec jest ten Niemiec?
Bez wahania odpowiadam, że z dobrych. Dalej czekamy w niepewności.
O godzinie 11:00 otrzymujemy hol, a 5 minut później płyniemy w kierunku Adenu z szybkością 8 węzłów. Na redzie portu Aden hol z okrętu wojennego przejmuje motorówka pilotowa. O godzinie 19:30 jacht „Czarny Diament” staje na dwóch kotwicach w odległości 50 metrów od nabrzeża Yacht Clubu w Adenie.
Kończy się dramat na Morzu Czerwonym. Po krótkiej sympatycznej odprawie celno-paszportowej szybko zasypiamy. Pierwsza solidnie przespana noc od dłuższego czasu.
Kilka miesięcy później, Ian Fleur w Stanach dostała list od Barbary z opisem dalszych przygód „Czarnego” i jego załogi. Początkowo nie mogła uwierzyć. Kiedy oboje z mężem opuszczali pokład, byli przekonani, że jacht wkrótce zatonie a wraz z nim i załoga. Odpisała krótko: „To cud”.
...Pan cofnął wody gwałtownym wiatrem wschodnim, który wiał przez całą noc i uczynił morze suchą ziemią. Wody się rozstąpiły ... ( oni) zaś szli po suchym dnie morskim, mając mur po prawej i po lewej stronie.
No cóż, wody Morza Czerwonego nie rozstąpiły się. Trzeba było morderczej pracy i ogromnej determinacji, aby „rozstąpiła się” rafa. „Czarny Diament” przesuwał się po prawie suchym dnie (mając pod kilem dosłownie milimetry wody), a po prawej i lewej stronie mur rafy. Patrząc jednak z perspektywy lat można powiedzieć, że był to prawdziwy cud.
Często będąc w Adenie wieczorami wracałem do tej przygody na rafie. Czy można było uniknąć tego wypadku. Nie mogłem zrozumieć Ludwika. Ta myśl że Ludwik nigdy nie powiedział słowa przepraszam męczyła mnie bardzo. Ale jak bym się nie tłumaczył to i tak moja wina. „To kapitan wprowadza statek na mieliznę: to my go ściągamy” . W takich sytuacjach kapitan zawsze jest osamotniony.