Zatoka Neapolitańska - czyli co, gdzie i jak.
Zatoka Neapolitanka to świetny akwen na tygodniowy lub dłuższy rejs. Piękne miejsca, urokliwe włoskie miasteczka, pyszne jedzenie i imponujący, budzący respekt Wezuwiusz w tle, czego chcieć więcej?
Po planowaniu rejsu od późnej zimy, po zbieraniu załogi i po wykonaniu całej masy prac organizacyjnych, by rejs udał się bez problemu, nadszedł wreszcie czas, gdy można ruszyć na morze!
Dzień 1
07.09. 2019 (sobota)
Po praktycznie całodziennej podróży pociągiem z Warszawy, około godziny 1600 docieramy do Świnoujścia. Ale zanim dojedziemy do celu podróży, już w pociągu analizujemy prognozę pogody. Niestety, nie jest ona tak optymistyczna jak to było pokazywane jeszcze 1-2 dni wstecz. Ze względu na cyklon Dorian, który spustoszył Bahamy, a którego obecnie resztki przesuwają się wzdłuż wschodniego wybrzeża USA i zbliżają się do Europy przez północny Atlantyk ORAZ formujący się dodatkowo inny cyklon na środkowym Atlantyku pogoda na Bałtyku ma być dynamiczna. Według prognoz za 2-3 dni ma na zachodnim i południowym Bałtyku wiać wiatr z prędkością 30-50 węzłów. Trzeba to zaakceptować, ale z takim wyprzedzeniem prognozy nie są jeszcze aż tak precyzyjne jak te z jednodniowym wyprzedzeniem. A więc zobaczymy jak się sytuacja pogodowa rozwinie.
My, póki co robimy swoje i po dotarciu do Mariny Północnej w Świnoujściu dzielimy się zadaniami. Silna ekipa (Janusz, Jarek J. oraz Robert) idzie do supermarketu po zakupy rejsowe. Natomiast ja oraz Jarek P. przystępujemy do odbioru jachtu. Towarzyszy nam Wojtek. Jacht, mimo, że 10-cio letni jest w bardzo dobrym stanie, wszystko jest sprawne i nie widać śladów eksploatacji. To dobrze świadczy o armatorze, który potrafi tak dbać o jachty czarterowe. Ale na koniec sprawdzając radio okazało się, że ono nie działa. To znaczy niby na wyświetlaczu jest wszystko jak trzeba, ale kręcąc squelsh’em nie słychać szumów i na wywołanie kapitanatu portu też brak odpowiedzi. Działając razem z przedstawicielem armatora sprawdziliśmy instalację, podłączenie radia, ale bez sukcesu. Dlatego też umówiliśmy się, że przedstawiciel armatora w niedzielę przywiezie radio na wymianę oraz na wszelki wypadek, gdyby problem dotyczył nie radia, ale instalacji antenowej – także i radio ręczne. Bez sprawnego radia nie wyjdziemy w morze, gdyż nie mielibyśmy żadnego elektronicznego środka komunikacji w sytuacji zagrożenia, nie mówiąc już o rutynowej łączności. Ponieważ jacht jest pod banderą niemiecką i nie obowiązują go polskie przepisy, na pokładzie nie ma radiopławy EPIRB. Zatem zamiast wyjść w morze w niedzielę rano, wiemy już, że mamy kilkugodzinne opóźnienie, trwające zapewne aż do popołudnia. Ale bezpieczeństwo przede wszystkim.
Żeglarstwo to pływanie w załodze. A zatem wieczór spędzamy integrując się załogowo. Ponieważ jeden z nas kończy brać antybiotyk, to zamiast szklanki złocistego napoju zażywa radości pijąc maślankę. I od razu wzbogacamy kulturę żeglarską układając kolejną zwrotkę do „Morskich opowieści”:
W Świnoujściu żeśmy stali
Bo na morzu wciąż „dziesiątka”
Wszyscy pili piwa szklankę
A jeden maślankę
Dzień 2 i 3
8.09.2019 (niedziela) - 09.09.2019 (poniedziałek)
Planowaliśmy wyjść w niedzielę wcześnie rano, ale czekamy na radio. Wymiany radia udaje się dokonać około godziny 1500 i o 1600 wychodzimy w morze. Przed wyjściem sprawdzamy jeszcze kolejny raz prognozę pogody. Okazuje się, że dalej nam pogoda nie sprzyja. I o ile jeszcze w poniedziałek ma być spokojnie, to we wtorek od rana ma być sztorm. Dlatego też decydujemy, że nie idziemy ani do Szwecji, ani na Bornholm (bo nie jest jeszcze jasna sytuacja czy po sztormie uda się wrócić przed następną złą pogodą). Zrobimy zatem dużą pętlę po Zatoce Pomorskiej. Po wyjściu ze Świnoujścia idziemy więc w kierunku Dziwnowa.
W nocy, o 0045 opływamy boję „DZI”. Nie wchodzimy do Dziwnowa, bo nasze zanurzenie jest na tyle duże, że w wejściu do portu i potem, w samym basenie portowym mielibyśmy mało wody pod kilem. Przy dzisiejszym zafalowaniu morza mogłoby to skutkować dotknięciem dna przez nasz jacht. Po opłynięciu boi „DZI” kierujemy się na północny zachód, w kierunku północno-zachodniemu krańcowi wyspy Uznam, gdzie leży miejscowość Peenemünde (o tej miejscowości piszę dalej). W nocy jest w miarę duże zafalowanie morza oraz okresowo deszcz, ale wiatr jest słaby. Warunki powodują, że część załogi adaptuje się do bujania, czyli powoli uodparnia się na chorobę morską. Przed świtem przechodzimy początek toru podejściowego do Świnoujścia. W oddali widzimy rzęsiście oświetlony prom zbliżający się od strony północnej. Luzujemy więc foka, zwalniamy i spokojnie przepuszczamy go w oddali przed naszym dziobem. Promy to jednostki, które zawsze się śpieszą i gdy widać je w dużej odległości, to znaczy, że zaraz będą już obok nas. A z taką masą stali nie ma co dyskutować o prawie drogi.
Świt wita nas pełnym zachmurzeniem oraz deszczem. Na wschodzie widać ogromny wał chmur deszczowych. Na szczęście omija nas odchodząc na północ. Około 1100 dochodzimy w okolice Peenemünde i robimy zwrot w kierunku Świnoujścia. Gdy zmniejsza się zafalowanie i bezpiecznie można wyjść na dek po raz pierwszy stawiamy grota. Pierwsze stawianie żagla na nieznanej jeszcze jednostce to zawsze ewentualne niespodzianki z nieznanym sprzętem. Dlatego też nie robiliśmy tego w nocy i przy większym falowaniu. Idąc bajdewindem na pełnych żaglach robimy w pewnym momencie nawet 8 węzłów. Przed Świnoujściem na kursie pojawiają się sieci rybackie. Ponieważ w tym momencie Janusz, czyli nasz kuk dał znać, że zupa gotowa, to stajemy w dryf. Stanie w dryfie pomału odsuwa nas od sieci oraz daje chwilę spokoju na skonsumowanie ciepłego posiłku. Po zupie ruszamy dalej. Przy wejściu do portu zrzucamy żagle i już na silniku wchodzimy w główki portu. Pogoda jest tak fatalna, że na falochronie przy stawie „Młyny” nie ma nikogo. A zawsze jest tam przecież sporo osób spacerujących po falochronie. W kanale portowym mijamy się z dużym promem o sympatycznej nazwie „Peter Pan” i wchodzimy do mariny. Wiedząc, że czeka nas postój przez cały wtorek to stajemy blisko sanitariatów. Po ponad dobie żeglugi stajemy przy kei. Gorący prysznic sprawia każdemu ogromna przyjemność!
Dzień 4
10.09 2019 (wtorek)
To jest dzień sztormu. Od rana na niebie wiszą ołowiane chmury i pada lub mocno pada deszcz. Rano jeszcze nie wieje mocno, ale z każdą godzina wiatr nasila się. Wg prognoz na morzu wiatr ma mieć siłę 8-9B, a w porywach nawet 10B. Z tego co widzimy w porcie jest to bardzo prawdopodobne, że tak będzie. Tak więc dzisiaj mamy dzień „lądowy”. Planujemy odwiedzić sąsiednie miasteczko Ahlbeck, tuż za granicą niemiecką. Odwiedzamy punkt informacji turystycznej w Świnoujściu, aby dowiedzieć się jak najłatwiej tam się dostać. Okazuje się, że nadbrzeżne miejscowości po stronie niemieckiej są spięte lokalną siecią kolejową kolei niemieckich, która stację końcową ma w Świnoujściu i można dojechać praktycznie do większości miejscowości na wyspie Uznam. Można więc wygodnie dojechać i do Peenemünde, w którym jest muzeum techniki.
Po krótkiej dyskusji w załodze decydujemy się na opcję, za którą od początku opowiadał się Jarek J., czyli Peenemünde. Dochodzimy w strugach deszczu do stacji końcowej niemieckiej kolejki lokalnej i po 1,5h jazdy, po przesiadce w miasteczku Zinnowitz dojeżdżamy do Peenemünde. Miejscowość zwabiła nas z tego powodu, że to tutaj był niemiecki ośrodek badań nad bronią rakietową. To tutaj prowadzono prace nad latającymi bombami V1. To tutaj Wehrner von Braun prowadził prace i doświadczenia nad pociskami V2. Stacja Peenemunde to tak naprawdę przystanek z małą wiatą na końcu ślepego toru. Do muzeum mamy około 200m. Ale przed wejściem zatrzymujemy się w barze i zjadamy currywurst (czyli pieczoną kiełbaskę z ketchupem i posypaną curry) z frytkami albo bułką. Muzeum techniki mieści się tak naprawdę w budynku starej elektrowni, która zasilała cały ośrodek doświadczalny, a po wojnie, do końca istnienia NRD (tak, było kiedyś takie państwo) zasilała okoliczne miejscowości. Na terenie muzeum oglądamy makiety w skali 1:1 rakiety V2 oraz pocisku V1 na wyrzutniach. W samym budynku elektrowni zwiedzamy hale produkcyjne oraz muzeum dokumentujące badania i rozwój broni rakietowej oraz pokazujące dalszy rozwój rakiet aż do podboju kosmosu.
Muzeum Historyczno - techniczne w Peenemunde
Po ponad dwóch godzinach zwiedzania wychodzimy z muzeum i kierujemy się do portu. W porcie stoi okręt podwodny udostępniony do zwiedzania, reklamowany jako U-boot U-461. Jest to okręt produkcji ZSRR, projekt 651 (oznaczenie kodowe NATO: Juliett) z początku lat sześćdziesiątych i który do lat 90-tych służył we Flocie Bałtyckiej Federacji Rosyjskiej, a potem kupiony z demobilu przeholowany został do obecnego miejsca. Tak więc nie ma on żadnego związku z niemieckimi okrętami podwodnymi z czasów II wojny światowej. Numer namalowany na kiosku (U-461) ma wg mnie wyłącznie zachęcać turystów do odwiedzenia U-boota (w dosłownym tego słowa znaczeniu, czyli po niemiecku: okrętu podwodnego). Niektórzy z nas zwiedzają okręt, a inni w tym czasie podziwiają w lokalnej restauracyjce kunszt lokalnego przemysłu browarniczego. Na szczęście deszcz już przestaje padać i ruszamy w drogę powrotną do Świnoujścia, gdzie docieramy około 1900. W porcie widzimy, że wiatr jest nadal silny, ale już słabszy w stosunku do tego, jaki był w ciągu dnia.
Dzień 5
11.09 2019 (środa)
Prognoza pogody się sprawdziła! Ranek wita nas niebieskim niebem oraz pięknym słońcem. Po sprawdzeniu prognozy pogody okazuje się, że jest możliwość pójścia do Sassnitz na wyspie Rugia. Tak więc po uzupełnieniu zapasu słodkiej wody ruszamy w drogę. Mamy piękną żeglarską pogodę – słońce, nieliczne cumulusy i półwiatr około 5B. Idziemy pod pełnymi żaglami i w pewnym momencie robimy nawet 9 węzłów! Mamy dobry wiatr, więc żeglujemy jak najdłużej.
Nie spieszy nam się do Sassnitz. Docieramy tam wieczorem. Jachty w marinie stoją prostopadle do kei, między dalbami. Stanęliśmy tak samo jak wszyscy inni, czyli dziobem do kei. Ale okazało się, że nasz pokład jest tak wysoko w stosunku do kei, że praktycznie nie da się wejść na jacht bez uprawiania ekstremalnej wspinaczki. Postanowiliśmy więc stanąć „po chorwacku”, czyli rufą do kei. Odejście na silniku i podejście z powrotem rufą do kei było rozwiązaniem, ale ze względu na wiatr zdecydowaliśmy się na obrócenie jachtu na cumach. Było to możliwe, gdyż w najbliższym sąsiedztwie nie cumowały żadne inne jachty. To był pierwszy raz, kiedy robiliśmy overholung jachtu morskiego. Ale po zaplanowaniu manewru wszystko poszło bez najmniejszego problemu. W efekcie uzyskaliśmy wygodne zejście na keję z rufowej platformy kąpielowej.
W Sassnitz byliśmy w zeszłym roku w drodze powrotnej z Kopenhagi. Również teraz, podobnie jak poprzednio, udaliśmy się na spacer promenadą na bułkę ze śledziem w occie, Jest to popularna przekąska na chyba całym niemieckim wybrzeżu. Szkoda, że u nas praktycznie nie spotyka się takiego dania. Na koniec spaceru rzuciliśmy kotwicę w tawernie portowej i zjedliśmy jeszcze matiasa z pieczonymi ziemniakami. Dzień zakończyliśmy oczywiście już na pokładzie naszego jachtu.
Dzień 6
12.09. 2019 (czwartek)
Prognoza przewiduje także i na dzisiaj dobre warunki do żeglugi, więc rano ruszamy w drogę powrotną. Ale zanim obierzemy kurs na Świnoujście płyniemy jeszcze dalej na północ i ze stosunkowo niewielkiej odległości podziwiamy białe kredowe klify, z których słynie wyspa Rugia.
Po przepłynięciu pod klifami robimy zwrot i kursem 150˚, ruszamy do Świnoujścia. Tym razem idziemy pełnym bajdewindem. Początkowo idziemy na samej genui, ale po śniadaniu stawiamy jeszcze grota. Po pewnym czasie wiatr wzrasta do 5B a w szkwałach jest jeszcze silniejszy. Robimy ponad 5-6 węzłów, ale w szkwałach jacht mocno się kładzie i ostrzy do wiatru, praktycznie nie słuchając steru w początkowej fazie ostrzenia. Odbija się to negatywnie na prędkości i utrzymywaniu kursu. Dlatego też zakładamy pierwszy ref. Prędkość maleje minimalnie, nie więcej niż o pół węzła. Ale żegluga staje się spokojniejsza i jacht trzyma się cały czas kursu. Tak więc dalsza część drogi upływa w dobrej słonecznej żegludze. Przechodząc obok wyspy Greifswalder Oie omijamy rozstawione daleko w morzu sieci rybackie. O zachodzie słońca wchodzimy w główki Świnoujścia i już po zmroku cumujemy w Marinie Północnej.
Dzień 7
13.09. 2019 (piątek)
Rano jest pochmurnie i wietrznie. Sprawdzają się prognozy o kolejnym sztormie na Bałtyk południowy i zachodni. Dlatego też realizujemy plan B, czyli wyjście na Zalew Szczeciński. Mają być małe fale (do 0,7m) i wiatr o sile 4-5B.
Po wyjściu z mariny w Świnoujściu idziemy na południe przez kanał portowy. Mijamy promy Polonia (Unity Line) oraz Cracovia (Polferries) stojące przy terminalu promowym. W strugach deszczu mijamy stojący przy nadbrzeżu portu wojennego okręt transportowo-minowy ORP Poznań. Wchodzimy do Kanału Piastowskiego, który prowadzi nas do Zalewu Szczecińskiego. Gdy jesteśmy na Zalewie pogoda staje się piękna. Znikają ciężkie deszczowe chmury, a pojawia się słońce, cumulusy oraz wiatr 4-5B. Wspaniała żegluga baksztagiem.
Naszym celem jest Stępnica na drugim końcu Zalewu. Zalew jest duży. W niektórych kierunkach nie widać nawet drugiego brzegu, mimo, że idziemy torem wodnym prowadzącym do Szczecina. A tor przebiega przez środek Zalewu. Idziemy baksztagiem więc praktycznie nie czujemy fali i na samej genui robimy ponad 6 węzłów. Po dojściu na wysokość Stępnicy robimy zwrot i półwiatrem idziemy ku temu portowi. Teraz już odczuwamy falowanie i siłę wiatru. Ze względu na silny wiatr decydujemy, że nie będziemy zawijać do Stępnicy, ale przed wejściem do portu zawrócimy. Zwrot przez sztag robimy w szkwale 6B. Po zwrocie idziemy bajdewindem, ale mamy małą prędkość i nie ma miejsca na halsowanie. Zaczynamy więc iść na silniku w kierunku Zalewu. Na Zalewie mamy wiatr 5-6B w dziób i do tego jeszcze idziemy pod fale, które mają już około 1m. Tak więc jacht ciężko pracuje na fali i przy szkwałach w dziób, mimo pracującego silnika „cała naprzód”, momentami mamy zerową prędkość nad dnem.
Brama torowa Zalew Szczeciński
Dlatego też droga powrotna przez Zalew zajmuje nam o wiele więcej czasu niż w przeciwną stronę. W czasie naszej żeglugi mijają nas dwa małe kontenerowce podążające ze Szczecina na pełne morze. W końcu docieramy do Kanału Piastowskiego. Po statkach, które nas wyprzedzały na Zalewie nie ma już śladu. Bo taka fala i wiatr nie są dla nich żadnym wyzwaniem i szły znacznie szybciej od nas. W kanale zastaje nas zmrok. Zbliżając się do przeprawy promowej Karsibór odpytujemy obsługę przez radio czy promy nie będą za chwilę przechodziły w poprzek kanału i czy mamy wolną drogę. Nie ma problemu, promy są w trakcie załadunku więc spokojnie zmierzamy dalej. Już po ciemku wchodzimy do portu. Przy terminalu promowym obserwujemy tankowanie promu – trzy duże cysterny stoją na nadbrzeżu. Jeszcze chwilka i stajemy w marinie. I to już jest nasze ostatnie cumowanie w tym rejsie. Nazajutrz czeka nas pakowanie, porządkowanie jachtu i jego zdanie.
Podsumowanie
Podczas tego rejsu nie udało nam się zrealizować planu podróży: nie odwiedziliśmy Szwecji, nie doszliśmy na Bornholm. Ale rejs uważam za bardzo udany z żeglarskiego punktu widzenia. Przyniósł on sporo doświadczeń – overholung jachtu morskiego, dużo żeglugi przy większym zafalowaniu i wietrze 5-6B, refowanie żagli, ciągła analiza prognoz przy dynamicznie zmieniającej się pogodzie i wyszukiwanie okien pogodowych między sztormami. Pogoda nie dopasuje się do naszych oczekiwań. To my musimy dopasować się do pogody. Przede wszystkim żegluga ma być bezpieczna, a dopiero na drugim miejscu jest realizacja trasy rejsu.
Termin rejsu: 7-14 września 2019r.
Jacht: s/y Mary (Bavaria 35 Cruiser), załoga 6 osób
Ilość przebytych mil: 219 Mm
Ilość godzin żeglugi: 67 h
Zatoka Neapolitanka to świetny akwen na tygodniowy lub dłuższy rejs. Piękne miejsca, urokliwe włoskie miasteczka, pyszne jedzenie i imponujący, budzący respekt Wezuwiusz w tle, czego chcieć więcej?
Rano w poniedziałek postawiliśmy żagle i popłynęliśmy na Olandię. Czekało nas ok. 30 godzin rejsu, a więc nocne wachty, dużo falowania, sprawdzian odwagi i odporności na morską chorobę. Pogoda była piękna i nic nie potwierdzało nieprzychylnej prognozy.